
Taki urywek klinicznego wywiadu omawianego na niedzielnych zajęciach psychologii rozwojowej wrócił dziś do mnie i zastanowił. Zawsze wydawało mi się, że aby skutecznie wypłoszyć strachy z szafy dziecięcego pokoju wystarczy tę szafę po prostu otworzyć. Zdobyć się na wzniosły akt bohaterstwa i uzbrojony w nocną lampkę w jednej a miękką poduszkę w drugiej dłoni, stawić czoła gnieżdżącej się w czeluściach wyobraźni kreaturze. Tymczasem okazuje się, że mieszkające w dziecięcych szafach strachy są bardziej uporczywe i natrętne niż by się mogło wydawać.
Zamiast posłusznie rozpłynąć się w swoim własnym nieistnieniu, te zupełnie bezczelnie wylewają się z szafy i oblepiają swoim kleistym lękiem wszystko dookoła. I tak lęk przed siedzącym uprzednio w szafie strachem staje się teraz lękiem przed strachem bliżej nieokreślonym. A bać się bliżej nieokreślonych strachów to znaczy bać się dosłownie wszystkiego. Trudno jest bać się wszystkiego. Próbujemy więc rozpaczliwie połapać tych uciekinierów z dziecięcych szaf. Nadajemy im nowe imiona, przyklejamy etykiety. Czasem przeraźliwe - jak "śmierć" i "koniec świata", czasem groteskowe - jak "żydzi i masoni rządzący światem", czasem czysto materialne - jak "kryzys" czy "bankructwo". Nie ważne jak zdefiniujemy to czego się boimy, tak czy inaczej strachy szaf dziecięcych muszą zostać złapane i zamknięte w nowej szafie. Bo widać tak to już jest, że miejsce stracha jest w szafie. I nie ma co się oburzać. Nie ma co zgrywać bohatera i z nocną lampką w dłoniach przeganiać biedne strachy w te i we w te. Nie uciekną. Znajdą sobie tylko nowa szafę - samotność, choroba, starość, teorie spiskowe, terroryści, opus dei, homoseksualiści. Człowiek zawsze będzie się czegoś bać, a jego strach musi mieć swoją szafę. Wydaje się to jakoś wpisane w ludzką naturę, przynajmniej tę po przygodzie z jabłkiem, wężem i nagością w ogrodzie. A skoro tak, to w takim razie może zamiast nadawać swoim strachom coraz to bardziej irracjonalne imiona warto się z tym swoim strachem po prostu zaprzyjaźnić. Odwiedzić go czasem w jego ciemnej szafie, pogłaskać po głowie i podrapać za uszkiem. Może strachy dają się jednak oswoić.
Zamiast posłusznie rozpłynąć się w swoim własnym nieistnieniu, te zupełnie bezczelnie wylewają się z szafy i oblepiają swoim kleistym lękiem wszystko dookoła. I tak lęk przed siedzącym uprzednio w szafie strachem staje się teraz lękiem przed strachem bliżej nieokreślonym. A bać się bliżej nieokreślonych strachów to znaczy bać się dosłownie wszystkiego. Trudno jest bać się wszystkiego. Próbujemy więc rozpaczliwie połapać tych uciekinierów z dziecięcych szaf. Nadajemy im nowe imiona, przyklejamy etykiety. Czasem przeraźliwe - jak "śmierć" i "koniec świata", czasem groteskowe - jak "żydzi i masoni rządzący światem", czasem czysto materialne - jak "kryzys" czy "bankructwo". Nie ważne jak zdefiniujemy to czego się boimy, tak czy inaczej strachy szaf dziecięcych muszą zostać złapane i zamknięte w nowej szafie. Bo widać tak to już jest, że miejsce stracha jest w szafie. I nie ma co się oburzać. Nie ma co zgrywać bohatera i z nocną lampką w dłoniach przeganiać biedne strachy w te i we w te. Nie uciekną. Znajdą sobie tylko nowa szafę - samotność, choroba, starość, teorie spiskowe, terroryści, opus dei, homoseksualiści. Człowiek zawsze będzie się czegoś bać, a jego strach musi mieć swoją szafę. Wydaje się to jakoś wpisane w ludzką naturę, przynajmniej tę po przygodzie z jabłkiem, wężem i nagością w ogrodzie. A skoro tak, to w takim razie może zamiast nadawać swoim strachom coraz to bardziej irracjonalne imiona warto się z tym swoim strachem po prostu zaprzyjaźnić. Odwiedzić go czasem w jego ciemnej szafie, pogłaskać po głowie i podrapać za uszkiem. Może strachy dają się jednak oswoić.
0 komentarze:
Prześlij komentarz