„Tatuś nie trzymaj Anielki! Nigdy! Nigdy nie trzymaj Anielki!” - rozpaczliwy apel, brzmiący w szlochających małych usteczkach niczym groź...

14:25:00 by Kamil Czajkowski
„Tatuś nie trzymaj Anielki! Nigdy! Nigdy nie trzymaj Anielki!” - rozpaczliwy apel, brzmiący w szlochających małych usteczkach niczym groźba, usłyszałem dziś od swojej dwuletniej córci gdy chwyciłem jej rączki wylewające wodę z wanny podczas kąpieli. Przykład z życia wzięty dla wszystkich tych, którzy po przeczytaniu w moim poprzednim poście refleksji na temat współczesnych poglądów na dziecko oraz rozszerzającej się tendencji, by traktować je jak małego dorosłego, uznali, że to jedynie teoretyczne dywagacje nie przekładające się w żaden sposób na codzienność relacji rodzicielskich. Tymczasem właśnie takie jak to codzienne doświadczenia wychowawcze utwierdzają mnie w przekonaniu, że przyjęte przez rodzica założenia teoretyczne  na temat roli  dziecka mają naprawdę kluczowe znaczenie dla ustanowienia zdrowego balansu pomiędzy partnerskim dialogiem wychowawczym, a pozbawioną sentymentów tresurą. Prawda jak to zwykle z nią bywa, wcale nie leży pośrodku, tylko leży tam gdzie leży, a psychologia wcale nie pomaga w jej odnalezieniu. Cóż bowiem na ten temat ma do powiedzenia psychologia? Ano zależy gdzie ucho przyłożyć...

Wielu ludzi – także, a może przede wszystkim psychologów - słysząc słowo behawioryzm, ma przed oczami ekscentrycznych eksperymentatorów w białych fartuchach, traktujących prądem w zatęchłych piwnicach amerykańskich uniwersytetów najczęściej szczury, gołębie i koty, rzadziej starców kobiety i dzieci. Często jedyny wykład na którym młody psycholog usłyszy o behawioryzmie to „Historia myśli psychologicznej”. Fakt, że wielu z nich nie spotka na ścieżce swojej edukacji żadnego behawiorysty praktyka, utrwala powszechnie obowiązujące przekonanie, że behawioryzm to umarły dział psychologii, o którego założeniach nie warto poważnie rozmawiać.

Nie podzielam tego poglądu - bynajmniej. Uważam, że podstawowe założenia behawioryzmu stanowią ABC wychowania najmłodszych dzieci i to poznanie podstaw właśnie tej gałęzi psychologii polecam każdemu, kto pyta mnie od czego zacząć poszerzenie własnej wiedzy psychologicznej na temat wychowania dziecka. W dość dosadny sposób oddaje to tytuł książki Karen Pryor, którą zawsze w takiej sytuacji polecam swoim znajomym: „Najpierw wytresuj kurczaka”. W wielkim skrócie i uproszczeniu cała zabawa polega na:

1. Utrwalaniu zachowań pożądanych, za pomocą dostarczania dziecku tak zwanych „wzmocnień pozytywnych”, czyli bodźców, których wystąpienie w następstwie zachowania zwiększa prawdopodobieństwo jego powtórzenia w przyszłości. Nie chodzi tu o dawanie cukierków za każdy przejaw dobrego zachowania. Silnym wzmocnieniem jest chociażby uwaga, pogłaskanie, oklaski, spełnienie tego czego dziecko oczekuje, wykonanie jakiejś przyjemnej czynności - chociażby podrzucenia do góry i wiele innych.

2. Braku wyżej wymienionych wzmocnień dla reakcji niepożądanych. Przede wszystkim nie nagradzanie naszą uwagą zachowania, którego u dziecka nie chcemy. Mówiąc inaczej ignorowanie go. To powszechny błąd rodziców, że zachowanie dziecka angażuje naszą uwagę jedynie wtedy gdy jest ono niegrzeczne.

3. Redukowaniu niepożądanych reakcji, gdy już się pojawią. Każde zachowanie jest pod kontrolą pewnych wzmocnień. To znaczy dziecko zachowuje się w określony sposób, gdyż przynosi mu to pewne korzyści. Jeśli uda się przerwać ten związek i po danym zachowaniu dziecko nie otrzyma pożądanej korzyści, zachowanie zaniknie. Dziecko krzyczy i tupie w sklepie bo wie, że to ostatecznie sprawi, że  rodzic kupi mu słodycze. Jeśli konsekwentnie rodzic ich nie kupi reakcja tupania zaniknie. Wygaszanie – bo o nim mowa jest jednak metodą dość trudną zarówno dla dziecka jak i dla rodzica i nie polecam jej stosować jeśli nie ma takiej konieczności. Przede wszystkim trzeba być pewnym, że jest się w stanie przetrzymać niepożądane zachowanie dziecka bez reakcji. Jeśli nie wytrzymamy i ulegniemy po jakimś czasie, jeszcze bardziej wzmocnimy tylko reakcję niepożądaną. Alternatywą dla wygaszania jest wzmacnianie reakcji alternatywnych czyli zastępowanie zachowań niepożądanych zachowaniami akceptowalnymi, które się wzmacnia.  Na zasadzie: „Nie krzycz tylko ładnie poproś to ci dam”. Można również posłużyć się metodą time-out polegającą na chwilowym odizolowaniu dziecka, które się niewłaściwie zachowuje.

Ktoś powie, że to tresura i podejście adekwatne raczej dla zwierząt niż dla człowieka. I w pewnym sensie ma racje. Takie ujęcie ma charakter bardzo biologiczny, popędowy wręcz zwierzęcy, ale we wczesnym dzieciństwie człowiek regulowany jest właśnie poprzez takie biologiczne, zwierzęce popędy. Dopiero na drodze rozwoju dziecko zaczyna funkcjonować stopniowo na poziomie bardziej refleksyjnym, angażującym bardziej abstrakcyjne struktury myślowe. Wtedy przechodzenie do bardziej dialogicznej - zorientowanej na samorozwój - formy wychowania wydaje się jak najbardziej uzasadnione. Droga od tresury do dialogu odbywa się na osi czasu. Jestem przekonany, że wraz z wiekiem będę coraz bardziej polegał na zdolnościach mojej córki. Odwołam się do jej odczuć, empatii, przewidywania – na zasadzie dialogu: „Spójrz Anielko, jeśli wylewasz wodę z wanny to tatuś będzie to musiał pościerać, marnuje się woda, która kosztuje, może się coś w łazience pomoczyć i poniszczyć itd”. Na razie poprzestanę na tresurze i chwycę ją za ręce albo ukarzę przerwaniem zabawy i wyjęciem z wanny.

Owszem jak to zaznaczyłem, psychologia nie jest jednogłośna w tej kwestii. Pytając moich kolegów po fachu zorientowanych bardziej humanistycznie lub psychodynamicznie usłyszycie o świecie przeżyć i wyobrażeń dziecka o jego projekcji wanny jako modelu świata wewnętrznego, a łazienki jako świata na zewnątrz i wylewanie wody każą wam traktować jako próbę poradzenia sobie z przełamaniem lęku związanego z wyrażaniem swojego ego na zewnątrz. Ilekroć słyszycie podobne mądrości pamiętajcie jedno – z kałużą na środku łazienki ostatecznie zostaniecie sami.

0 komentarze:

Prześlij komentarz